|
|
Autor |
Wiadomość |
Nem
Karmelowa Esencja
Dołączył: 30 Cze 2005
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany:
Nie 18:29, 03 Lip 2005 |
|
Tytuł: Krople pustyni
Autorka: _liz (vel Nem, vel Karmel)
Kategoria: zasadniczo Polar, ale bedzie również M/L, Mi/M, S/L
Ostrzeżenie: Nie, no na pewno PG-13
Zaprzeczenie: Nie mam najmniejszych praw do serialu Roswell ani jego postaci
Od autorki: "Krople pustyni" (początkowy tytuł miał być "Drops of desert", ale jednak przetłumaczyłam tytuł na polski) zaczęłam pisać już w grudniu 2003. Straciłam jednak wenę do tego opowiadanka i odłożyłam je na półkę. Ale wena powróciła - napisałam dalsze czeci. To opowiadanko nie zaczyna sie jakoś zbyt ciekawie, nie ma akcji, nie ma zawirowań w tempie. Ale z czasem (w kolejnych częściach) zaczyna sie coś zmieniać. O czym dokładnie bedzie ten ff? O tym, ?e uczucie wcale nie jest takie proste i nie tak łatwo dwie połówki mogą złączya sie ze sobą... nagmatwałam jeszcze bardziej, wiec lepiej przejde do opowiadanka. Ah, i jeszcze jedno! Moja inwencja zażyczyła sobie cudzysłowiów, więc proszę byście chociaż wy tutaj nie marudzili, że nie potraficie czytać bez myślników
Ponieważ to forum głównie o HP, wyjaśnię, że opowiadanie jest na podstawie serialu Roswell: W kręgu tajemnic. Mam nadzieję, że was to nie odstraszy i poczytacie to sobie jako taką lekką lekturę w oderwaniu od świata HP. "Krople pustyni" są raczej cynicznym opowiadankiem...
Żebyście wiedzieli jak wyglądają mniej więcej główni bohaterowie (bo na banerku za bardzo ich nie widać):
1.
I jak co dzień wstaję rano. Ręka – budzik. Nogi – podłoga. Praktycznie po omacku wchodzę do łazienki. Szmer wody odbija się w moich uszach, wreszcie zaczyna do mnie docierać codzienność. ‘Obudź się’
I nic się nie zmieniło. Ta sama łazienka, to samo lustro, ta sama pobladła twarz. Moje życie to jeden ciągły pasek tej samej barwy, taj samej długości, lekko pokarbowany i piekielnie nudny.
Klnę się na Boga, że jeśli to się wkrótce nie zmieni, to ja się wypisuję.
Słyszycie?! WY-PI-SU-JĘ.
* * *
Mój wzrok przesuwa się powoli w jedną, potem w drugą stronę. Ci sami ludzie, te same twarze, te same rozmowy. Nikt nie lubi szkoły, bo jest nudno i wszyscy musza marnować czas na naukę.
To mnie wyróżnia wśród nich. JA nie lubię szkoły, bo ludzie tu mnie męczą i nudzą. Co mi pozostaje jeśli nie nauka? A to sprawia, że inni nie lubią mnie, bo przekładam nad nich biologię.
Typowe.
Damska ubikacja. Lustro, które odbija tak idealnie i dokładnie, że wystarczyłaby złota rama i można je zanieść do muzeum.
Ściana główna. Zdobiona rama. Portret dziewczyny. Zwykłej dziewczyny. „Ach” i „Och” zwiedzających. Gdyby ta dziewczyna mogła któregoś dnia wyjść z ram obrazu... Wreszcie ożyć...
Marzenie ściętej głowy.
Obok mojej twarzy pojawia się inna twarz. Okrągła buźka, złote loczki, stalowe oczy wyglądające zza cieniutkich szkiełek. Uśmiecha się.
To najbardziej prawdziwe, co dzisiaj zobaczyłam. Ale nie jestem w stanie odwdzięczyć się tym samym. Blondyneczka poprawia okulary, odrzuca pasemko włosów „Aż tak tragicznie?”
„Nie” odpowiadam najbardziej naturalnie jak mogę
„Wybrałam jaśniejsze oprawki, żeby się zbyt nie wyróżniały” Spoglądam w lustro. Rzeczywiście srebrne oprawki bardzo ładnie na niej wyglądają. Lepiej niż miałaby czarne.
„Wyglądasz bardzo dobrze” lekko się uśmiecham
Ona też się uśmiecha. Z kieszeni wyjmuje błyszczyk i rozprowadza go płynnym ruchem po dolnej wardze. Potem górna. A teraz będzie ten numer z poprawianiem opuszkiem. Prawa dłoń, wskazujący palec. Jest...
Nie wiem czy to ma być uwodzicielskie, czy ma oznaczać wprawę, czy ma już taki nawyk. Mnie tym nie skusi, a swojej wprawy w robieniu makijażu nie musi prezentować. Nawyk.
„Chcesz?” pyta podsuwając mi buteleczkę z perłową mazią „A wyglądam jakbym chciała?” Patrzy na mnie dziwnie. Tak, mam kiepski humor, więc błagam nie zaczynaj wykładu.
Wzdycha, przewraca oczami. Chowa błyszczyk i mówi „Powinnaś się wreszcie rozerwać”
Nie patrząc na nią odpowiadam „Chyba granatem”
„Tu tkwi twój problem” mówi, patrząc na moje odbicie w lustrze „Miewasz za dużo kiepskich dni”
„Tess” jęczę „moje życie to jeden kiepski dzień”
„A moje to jedna wielka balanga” odpowiada uśmiechem i zarzuca plecak na ramię „I masz zaproszenie na tę imprezę. Mam nadzieje, że skorzystasz” Wychodzi.
Wiem, co miała na myśli. Imprezy dosłowne oraz te w przenośni. Jej życie jest banalne. Uczy się, bawi, flirtuje, je, śpi. Żadnych zakrętów, żadnych schodków, żadnych przeszkód. O tak, Tess ma życie proste jak konstrukcja cepa.
Moje życie jest nudne, ale bardziej pokręcone. I chyba nic tego nie zmieni.
* * *
Otwieram szklane drzwi. Z jednego tłumu przeszłam w drugi. Zero różnicy. Dobiega do moich nozdrzy zapach świeżo parzonej kawy.
Kawa!
Kofeina!
Tego mi teraz potrzeba. Wiec co robię? Podchodzę do lady i siadam na stołku. Szkoda, że nie jest obrotowy, bo przydałby mi się porządny zawrót głowy. Byłoby to coś nowego w moim życiu.
Łyk. Drugi.
Czuję jak krew szybciej krąży, pobudza wszystko do życia. Nie wiem czy to potwierdzone naukowo, ale to poprawia humor. Przynajmniej mnie. Oto jedna z niewielu przyjemności życia. Mojego życia.
„Hej” odrywam wzrok od kubka i przenoszę go na osobę, która ośmieliła się zakłócić mój spokój
Blondynka... Czy populacja brunetek jest na wymarciu? Uśmiecha się, jej oczy pełne iskierek. Widać, że ma dziewczyna radosne życie. Gratuluję.
„Jestem Maria” wyciąga dłoń
Uścisnąć czy nie? Tak czy nie? Odwieczne pytanie. Wracają słowa Tess. Impreza. No dobrze, niech więc będzie.
„Liz”
„Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam” Oho... Panna Maria zaczyna nawijać. Chyba jednak wcześniej wyjdę z tej imprezy. Bez alkoholu. „Pewnie chodzisz do West High. Ja jestem z Jeffersona. Czemu siedzisz tu sama?”
„Prawdopodobnie dlatego, ze nie umiem nawijać jak ty” odpowiadam. Uśmiech. Co jest z tą dziewczyną? Chyba nigdy nie przeżyła ani jednego dnia prawdziwego, podkreślam – prawdziwego, życia. Czy ona żyje marzeniami?
„Jestem straszną gadułą” wyszczerza zęby
„Zdołałam się przekonać...” spoglądam na zegarek „W ciągu dwóch minut. Jesteś rekordzistką?”
A ona znów się uśmiecha. Są dwie opcje: albo udzieli mi się od niej albo mnie zemdli. Ale mój żołądek nie daje oznak buntu, za to kąciki ust unoszą się do góry. Jeden zero dla niej.
”Noo” mówi przeciągle „To co powiesz o sobie? Zanim znów zacznę dalej nawijać” śmieje się
* * *
To mój pierwszy wieczór od dawna, który spędzam na spacerze. No, w który wracam ze spaceru. Tak, wyszłyśmy z Marią na dłuuugą przechadzkę.
Z kim przystajesz, taki się stajesz.
A co za tym idzie – zaczęłam rozmawiać. Teraz mnie samej trudno w to uwierzyć. A uśmiech wciąż nie schodzi z mojej twarzy. Mam nadzieję, że nie będę musiała odkręcać do śrubokrętem.
Tess pewnie zapisze ten dzień w kalendarzu, jak jej to opowiem. Nie wiem czemu. Przecież człowiek nie jest w stanie zmienić się w wyniku jednego spotkania, w przeciągu zaledwie czterech godzin.
Liz Parker nie jest w stanie się zmienić.
c.d.n. |
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
Liveke87
Uczeń
Dołączył: 27 Cze 2005
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Nowy Dwór Gdański
|
Wysłany:
Pon 15:13, 04 Lip 2005 |
|
No to opowiadanie jest zdecydowanie lepsze od tego drugiego "Każdej mojej łzy" bodajże. Twoje ulubione postacie to Michael i Liz jak zauważyłam ze zdjęć zamieszczonych przed ffami. Pewnie niedługo będzie mnóstwo opowów z nimi w rolach głównych.
Czy możesz wytłumaczyć co znaczą te wszystkie oznaczenia podane na samym początju? Np. PG - 13. Zauważyłam takie również na [link widoczny dla zalogowanych] ale nigdy nie wiedziałam co oznaczają. |
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
Nem
Karmelowa Esencja
Dołączył: 30 Cze 2005
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany:
Pon 16:07, 04 Lip 2005 |
|
Te wszystkie oznaczenia dotyczą charakteru opowiadnia:
G - dla dzieci, czyli dla wszystkich
PG - już nieco mniej infantylny, czyli dla trochę starszych
PG-13 - czyli dla wszystkich powyżej 13 roku życia
R - czyli już wyższa kategoria, coś jak żółty trójkącik w TV
NC-17 - oznacza ostry jezyk, dużo agresji lub sceny seksualne, czyli czerwony kwadracik
Obecnie jednak ta kalsyfikacja wypadła z obiegu i wprowadzona została inna na większości forów:
C - (Child) oznacza to co G
YT - (Young Teen) czyli PG
T - (Teen) równoważy się z PG-13
M - (Mature) czyli dawne R
A - (Adult) wyłącznie dla dorosłych
Cieszę się Liveke, że podoba ci się nawet to opowiadanie. Ponieważ jutro wyjeżdżam, to dzisiaj wrzuce jeszcze kolejną część... a może dwie...
Rzeczywiście Michael i Liz to moi ulubieńcy. Zdecydowanie. To najbardziej realistyczne i normalne postacie z serialu. Bo np. o Maxie to ja się nie wypowiem lepiej.
Miłego czytania!
2.
Czy macie czasem wrażenie, że wszyscy się na was gapią? Pojawia się wtedy takie dziwne uczucie w brzuchu, a w głowie pytanie ‘Co ze mną nie tak?’
No właśnie. Już trzy razy sprawdzałam czy nie jestem poplamiona, czy nie wybrudziłam się, czy nie ubrałam ciuchów na lewą stronę. No i nic. A wszyscy na mnie patrzą.
Będę starała się to zignorować.
„Liz?!”
No to chyba nici z ignorowania.
Dlaczego mam wrażenie, że ślepka Tess wyskoczą za chwilkę zza szkieł?
Rany! Naprawdę musi być ze mną coś nie tak. Nic, absolutnie nic jeszcze tak nie zdziwiło Tess. Byłabym z siebie dumna... gdybym wiedziała o co do jasnej cholery im chodzi!
„Co?”
„Liz” jeśli ma zamiar w kółko powtarzać moje imię, to lepiej już pójdę. Ale jej usta ponownie się otwierają. Będzie mówić.
„Liz ty masz na sobie... Sukienkę!”
A to o to im chodzi! No tak. Nie mieli szansy od dwóch lat zobaczyć mnie w sukience, ani nawet w spódnicy. A już na pewno nie w tym kolorze.
Niebieska.
Tak. Liz Wiecznie Ponura Parker ubrała kolorowy ciuch na dodatek o długości nie przekraczającej kolan.
„Sukienkę. I co z tego?” staram się brzmieć naturalnie
Gwizd. Przeciągły gwizd.
Obracam głowę. Jakiś chłopak właśnie zauważył moją odmienna postać i postanowił wyrazić swoją aprobatę. Chyba się uśmiecham...
Na pewno się uśmiecham, bo Tess właśnie dostaje palpitacji.
„Kim jesteś i co zrobiłaś z Liz” pyta zabawnie
Zaciąga mnie do damskiej toalety.
Powinni zmienić nazwę na Pokoik Zwierzeń.
„Co się stało?” pyta, a jej oczy nie mogą oderwać się od mojej sukienki
„To podpada pod molestowanie” mówię, a jej stalowe oczu od razu zmieniają kierunek i spoglądają na moją twarz
Odkręcam wodę i myję ręce. Właściwie robię to specjalnie, żeby się bardziej zdenerwowała. Tupanie noga to zazwyczaj oznaka nerwicy, ale w tym wypadku to tylko ciekawska natura Tess wyłazi na wierzch.
„Liz masz na sobie sukienkę” mówi. Tyle to wiem bez jej uwag, sama ją na siebie wkładałam. „Nie miałaś na sobie nic takiego od półtora roku”
„Od dwóch” sprostowuję ją, lubię być dokładna
„Od dwóch” powtarza i przewraca oczami „I nagle przychodzisz w sukience. Niebieskiej!”
„Nie miałam zielonej, a czerwona byłaby nie na miejscu” odpowiadam, starając się powstrzymać śmiech
„Liz” mówi z wyrzutem. No co? „Musiało się coś stać. Ludzie nie zmieniają się z dnia na dzień. Ty się nie zmieniasz”
W czymś się zgadzamy.
„Umówiłaś się z kimś?” pyta, a w jej oczach tlą się te jej chochliki
„Tak”
No przecież nie kłamię! Umówiłam, ale nie tak jak ona sądzi. Umówiłam się z Marią. Na pogaduchy.
„Z kim? Znam?”
„Nie znasz” odpowiadam „Jest z Jeffersona”
„Uuu... wyższa inteligencja” mówi, opierając się bokiem o ścianę. Ona chyba zostanie dziennikarką. Wszędzie wtyka swój nos. „Jak się nazywa?”
„Maria” odpowiadam
Gdyby jej szczęka naprawdę mogła opaść na podłogę, to zapewne przebiłaby kilka pięter. Jej wzrok szuka na mojej twarzy śladu kpiny.
„Liz ty chyba nie... czy ty...”
„Tess, halo!” mówię, śmiech dławię w gardle, a palcem stukam o jej czoło „Czy ty wiesz o co mnie posądzasz?”
Nie odpowiada. Właściwie mogłabym to zostawić, ale nie chce, żeby moja przyjaciółka żyła w nieświadomości.
„Poznałam wczoraj w kawiarni dziewczynę. Marię. I zaczęłyśmy gadać. Zakumplowałyśmy się. Rozumiesz?”
„Nie mogłaś od razu powiedzieć?” wrócił jej naturalny ton i wyraz twarzy. Mam wrażenie, że ulga wypełniła jej żyły.
* * *
„A najlepiej było w szóstej klasie...” Maria nawija już od dwóch godzin. W obecnej chwili już jestem w stanie napisać jej biografię.
Znudziłabym się, zaczęła marudzić i wyszła. Ale ta dziewczyna ma w sobie tyle ciepła i dziwnego magnetyzmu, że nie potrafię tego zrobić. Gorzej. Słucham jej z zaciekawieniem.
„A ty jak sobie radzisz tam u was?” pyta, a jej usta zanurzają się w mlecznym koktajlu
„Dobrze” odpowiadam. Patrzy na mnie tymi zielonkawymi oczkami. Co mi szkodzi mówić coś więcej niż monosylaby „Z nauką nie mam problemów”
„Taaa?” pyta z zaciekawieniem „No wiesz z angielskiego to każdy potrafi mieć piątkę” mówi i szczerzy te swoje bieluchne zęby
I mam ochotę jej te ząbki wybić.
I mam ochotę zmazać z niej tę pewność i poczucie wyższości.
I mam ochotę jej dopiec.
Mówię „Ale mało kto ma celująca z biologii, piątkę z chemii i fizyki i gwarantowane miejsce na Harvardzie”
Patrzy na mnie. Zero zdziwienia. Co jest?
Uśmiecha się, popija koktajl. Kiwa głową. A teraz znów na mnie nie patrzy, tylko zastanawia się nad czymś.
I szlag mnie trafia.
Czy ci ludzie z Jeffersona są aż tak pewni siebie? Prywatna szkółka... z tradycjami... dla wyjątkowo wybitnych...
Alcatraz.
„Czemu nie poszłaś do Jeffersona tylko gnijesz w West High?”
Właśnie znalazłam nowy powód – uczniowie bardziej pokręceni niż w mojej budzie. A dawne wątpliwości?
„Nie stać mnie na prywatne budy dla geniuszy i snobów”
No chyba wreszcie czymś ją zaskoczyłam, bo ma minkę nieco zachmurzoną.
Urażona duma?
„Nie jestem snobką” mówi „A do geniuszu wiele mi brakuje”
Szczerość czy obrona?
Uśmiecham się. Moja cola smakuje niesamowicie dobrze. Jeszcze nigdy żadna cola mi tak nie smakowała. Podobno smak niektórych rzeczy poprawia się w dobrym towarzystwie.
„Uważasz mnie za snobkę?” chyba musiałam ją tym drasnąć porządnie skoro jeszcze o to pyta
„Nie” odpowiadam w pełni szczerze. Uśmiecham się. Patrzy na mnie niepewnie, ale zaraz się uśmiechnie, na pewno... a nie mówiłam?
Wspólne sączenie napojów, nawet w milczeniu może być całkiem przyjemne. Dawno z nikim mi się tak nie rozmawiało, ani nie marnowało czasu, nawet z Tess.
„Ooo...” słyszę jej lekko zdziwiony głos i patrzę na nią
Podnosi głowe, a jej wzrok tkwi w odległym punkcie kafeterii. Iskierki w jej oczach zaczynają migotać, a kąciki ust podnoszą się.
To chyba jakiś mechanizm wrodzony – obracam głowę, żeby spojrzeć na to, co ją tak zachwyciło.
Chłopak.
Typowe.
„Michael” słyszę jak mówi. Krzesełko się odsuwa, a ona oczywiście idzie w jego stronę.
* * *
„Liz” Maria mówi a jej dłoń wskazuje na tors chłopaka. Co on jakiś eksponat? „To jest Michael. A to moja nowa znajoma, Liz”
„Hej” mówi mi, nie wyjmując rąk z kieszeni. Cóż za wychowanie, pozazdrościć rodzicom. „Hej” odpowiadam chłodno – nie będę się starać
„To na razie” mruczy i ciągnie Marię za łokieć
Prawdziwy dżentelmen.
„Czekaj” Maria mówi i cofa go „Idziemy do kina” tłumaczy mi z uśmiechem. Miło, że chce mi wyjaśnić to, ale jakoś mnie to nie interesuje. Widzę, że chłopak się niecierpliwi. Zaczyna przestępować z nogi na nogę.
Toaleta po lewej.
„Idziesz z nami?”
Nie. To pytanie nie wydostało się z ust Marii. To tylko moja pokręcona psychika wytwarza halucynacje. Nie... Jednak musiała zadać to pytanie, bo chłopak wyprostowuje się i spogląda na nią, jak na wariatkę. No to chyba w czymś się zgadzamy. Patrzy na mnie.
Aż ciarki przechodzą.
„Nie, to jest zły pom...” zaczynam, ale przerywa mi on, mówiąc dziwnym tonem „Nie. Czemu?”
Czy on sobie żartuje? Patrzę na niego uważnie. Odpowiada takim samym spojrzeniem. Kto wytrzyma dłużej? Zawsze wygrywałam tę grę. No zobaczymy ty, jak ci tam... Michael.
Rany, takiego wzrok jeszcze nigdy nie spotkałam. Te oczy są takie – inne. Nie dam rady dłużej. Mój wzrok przesuwa się na twarz Marii.
I dlaczego mam nieodparte wrażenie, że on się uśmiecha?
Mój wzrok wbija się w blat stołu. Po raz pierwszy w całym moim życiu unikam czyjegoś wzroku. Gorzej, unikam wzroku chłopaka.
Słyszę jak przez gwar kafeterii, przez paplaninę ludzi, moje serce bije coraz szybciej i głośniej. Czuję jak wzrok Marii biega ode mnie do niego. A teraz czuję jak ktoś łapie mnie za nadgarstek.
„Idziemy do kina” mówi „W trójkę”
3.
Zamykam za sobą drzwi. To mój pokój? Tak, zdecydowanie. Do tej pory nie dostrzegałam w nim tej jasności, która sączy się przez okno.
Z każdą chwilą moja teoria chwieje się coraz bardziej, aż w końcu runie. Ludzie się nie zmieniają. Ja się nie zmienię. A tu proszę... Dwa dni – zawieram nowe znajomości. Jeden dzień – zaczynam mówić. Dwie godziny – jestem w kinie. Ułamek sekundy – peszy mnie czyjś wzrok.
Ale przecież to nic takiego. Byłam w kinie ze znajomymi i tyle. I film był bardzo dobry. Zaraz... jaki on miał tytuł? Nie ważne. Jakaś komedia, zapewne romantyczna skoro to Maria wybierała. Całkiem dobra.
Dość! Dosyć kłamstw.
Nie mam zielonego pojęcia o czym to było, bo moją głowę zaprzątało nieswoje uczucie. Piekielne wrażenie, że on na mnie patrzy. Odważyłam się nawet zerknąć na niego.
I nic.
Wpatrzony w ekran. Ale nawet teraz nie opuszcza mnie pewność, ze na mnie patrzył. W filmie zdołałam jedynie uchwycić Hugh Granta, a reszta stanowiła tylko rozmazany obraz.
Wychodzę na balkon. Wieczór jest naprawdę piękny i godzien uwagi. Kładę się na leżaku, otulam kocem. Moje oczy wędrują w stronę gwiazd.
Czy miewacie takie chwile, że wszystko robi się piękniejsze niż zawsze i wydaje się mieć więcej sensu niż na co dzień? Właśnie mam taki dzień. A nie miałam go od... lepiej nie mówić.
* * *
Zgadnijcie gdzie jestem? W kawiarni.
Zgadnijcie z kim? Sama.
Czekam w obecnej chwili przy stoliku. Czekam na Marię. Czekam, popijam colę przez dłuuugą żółtą słomkę i macham nogami. Palce mojej lewej dłoni stukają niecierpliwie o blat stolika. Palce dłoni prawej garną się do srebrnej łyżeczki.
A co ma srebrna łyżeczka do tego?
A to, że za jej sprawą chce poczuć się jak w niebie. I tak mam właśnie zamiar chwycić tę łyżeczkę i zanurzyć ją w ciepłej i pachnącej szarlotce. Rozszarpać jej słodkie wnętrze na kawałki. A potem niczym barbarzyńca pochłonę ją kawałek po kawałeczku. Aaa... Liz Ciasteczkowy Potwór.
Mój wzrok biegnie po stoliku, potem po podłodze, mijając czyjeś buty, wspina się po ścianie i zatrzymuje na zegarze. 16:10. No to się ktoś spóźnia.
Za to ja nie mam zamiaru się spóźniać. Żółta słomka doprowadza do mojego przełyku kolejną porcję coli, a moje palce z tryumfem zaciskają się na srebrnej łyżeczce.
Ciach ciach.
Pierwszy kęs pysznego ciasta ląduje w moim żołądku.
Ktoś odsuwa krzesełko obok mnie. Nie podnoszę wzroku znad ciasta. Przełykając teraz colę, mamroczę „Spóźniłaś się”
„Maria nie przyjdzie” słyszę jego głos
* * *
„Prosiła, żebym ci przekazał, że nie przyjdzie” mówi obojętnie, rozpierając się na krześle
„Nagle jej coś wypadło?” pytam mrugając oczami
„Nie tak nagle” odpowiada „O pierwszej pojechała z mamą do Santa Fe”
O pierwszej. O pierwszej?! Jest już wpół do piątej!
„Wiedziałeś przed pierwszą, ze jej nie będzie?” pytam, łudząc się, że jego odpowiedź mnie zadowoli
„No”
To mnie nie zadowoliło.
„I teraz mi przychodzisz powiedzieć?” mówię z wyrzutem, a mój głos podnosi się „Zmarnowałam przez ciebie tyle czasu!”
„Wyluzuj” mówi „I tak byś go zmarnowała na gadanie”
„Ale bym gadała” odpowiadam. Rany, ale on jest wkurzający.
„Ok.” mówi obojętnie „Możemy pogadać”
Nie słyszałam tego. Nie powiedział tego.
„Słucham?” pytam z resztką nadziei w głosie
„Pogadajmy”
Żegnaj nadziejo.
„Chcesz ze mną pogadać?” pytam, specjalnie barwiąc głos na przerysowane niedowierzanie „TY chcesz ze mną gadać?”
„Przecież właśnie to powiedziałem” mówi
„Dobrze” odpowiadam i odkładam łyżeczkę na talerzyk. Pytam „O czym?”
„O czymkolwiek” mówi
Nie wierzę w to, co właśnie robi. Jego dłoń przysuwa sobie mój talerzyk. Z MOJĄ szarlotką. Jego palce chwytają łyżeczkę.
On dobija moje zmasakrowane ciasto!
Patrzę jak kolejne kęsy znikają w jego ustach. Moja dłoń oplata władczo szklankę z colą i przysuwa ją w moją stronę. Nie oddam.
„Czymkolwiek” powtarzam, zastanawiając się, co łapie się do tej kategorii
„Taa” mówi zniecierpliwiony „Filmy, muzyka, szkoła, takie tam banały”
Banały. Ciekawe czy jego ego się kwalifikuje do tych banałów, do czegokolwiek.
„Proszę bardzo” odpowiadam
* * *
„I rozmawialiście?” pyta mnie z niedowierzaniem, a jej okularki zsuwają się powolutku z nosa. Poprawia je kciukiem i potrząsa głową nie wierząc.
„Taa” odpowiadam
„O czym?” pyta. To zaczyna przypominać śledztwo. Ja jestem podejrzana, a ona robi za Brudnego Harry’ego.
Oskarżona o przestępstwo trzeciego stopnia – rozmowę.
„O banałach” odpowiadam
Nie kłamię. Naprawdę rozmawialiśmy. I naprawdę o banałach. Trzy godziny paplaliśmy o filmie. Nie... Trzy godziny w ogóle. Półtorej o filmach. Godzinę o muzyce. I około pół godziny o Marii. Tak, tak. Liz Maruda i Milczek Parker rozmawiała. Rozmawiałam trzy godziny. W dodatku z chłopakiem. Z najbardziej wkurzającym i jednocześnie interesującym chłopakiem, czyli Michaelem.
„Banałach?” pyta mnie, chcąc dokładnie wiedzieć
„Film, muzyka, takie tam” odpowiadam, a mój znudzony wzrok przesuwa się po twarzach uczniów, którzy przechodzą obok.
„Nie wierzę” mówi. Nie dziwi mnie to. Po pierwsze: nie lubię rozmawiać o bzdurach. Po drugie: od dwóch lat z nikim, prócz niej, nie rozmawiałam dłużej niż godzinę. Po trzecie: nigdy nie rozmawiałam z chłopakami. Ale czas udowodnić, że nie kłamię.
„Jego ulubiony zespół to Metallica” zaczynam wymieniać „Filmy to Casablanca, Buntownik bez powodu, lubi też filmy Johna Woo.”
Usta Tess wyglądają teraz jak tunel, do którego z łatwością może wjechać kolejka. Zaczynam lubić ją zaskakiwać.
„Fajny jest?” pyta
Oho. Wyczuwam w jej tonie tę flirciarską nutkę. To jej żywioł. Albo raczej hobby. Nic z tego Tess, u niego nie masz szans.
Ale właściwie... czemu tak mi się wydaje?
Bo on na pewno nie lubi takich jak ona. A jeśli by mu się spodobała? Nie!
Czyżby coś we mnie zgrzytało zazdrością? Na pewno nie. Po prostu chcę jej oszczędzić użerania się z nim, a sobie jego komentarzy na temat mojej przyjaciółki. To wszystko.
„Zjadł mi ciastko” mówię. To powinno ją zacząć zniechęcać. Nie lubiła takich numerów. To dla niej zbyt poufałe.
„Zjadł ci ciastko?” pyta, śmiejąc się. „Tak” odpowiadam całkowicie poważnie. To w końcu było moje ciastko.
„A poza tym?” dopytuje się, a jej oczka dziwnie błyszczą
„Co poza tym?” chyba właśnie przestałam rozumieć moją przyjaciółkę. To dość mało prawdopodobne, bo znamy się od piątego roku życia i jakoś przez te trzynaście lat doskonale się rozumiałyśmy. Nie można przecież oduczyć się jazdy na rowerze w ciągu kilku dni.
„No jak wygląda? Jaki jest?” pyta, opierając swoją buziuchnę o lewą dłoń
„A jak ma wyglądać?” pytam ją jak idiotkę „No, normalnie wygląda. Wysoki, włosy na jeżyka, piwne oczy, cholernie przenikliwe.” Mówię obojętnym tonem, ale moje zdumienie sięga granic, kiedy jej twarz zaczyna wyrażać rozmarzenie
„A jaki jest?” pyta słodko
No nie. Zaraz mnie zemdli. Ale proszę bardzo. Odpowiem jej. I to całkowicie szczerze.
„Okropny” mówię „Wkurzający, bezczelny. Na dodatek niewychowany. I ma przerośnięte ego.”
Wreszcie jej mina zrzedła. Ocknęła się księżniczka. Przeszła jej fascynacja. Jestem mistrzynią w obrzydzaniu ludziom czegoś lub kogoś.
A Michael i tak nie jest dla niej.
* * *
„Hej laski” ktoś mówi
Tess podnosi głowę i zerka swoimi ziemnymi oczkami na natręta. Ja nawet nie chcę wiedzieć kto to. Wbijam wzrok w blat, mając nadzieję, że Tess go spławi. Ale jej głos barwi się na ciepły i miły „Hej Kyle”
Tego się obawiałam. Czuję jak Valenti siada obok mnie, a jego ramię oplata moje plecy. Od kiedy mu się wydaje, że jestem jego dziewczyną?
„Zabieraj łapy” mówię do niego, a jego ręka momentalnie opada w dół i wraca na blat stołu
„Co tam u ciebie Kyle?” pyta Tess, a w mojej głowie niczym jarzeniówka rozświetla się tylko jedna myśl – czemu ona z nim rozmawia?
Nie żebym miała coś do Kyla, oprócz tego, że ciągle kładzie ręce nie tam gdzie trzeba. Chodzi o Tess. Potrafi kilkanaście minut o nim nawijać, oczywiście narzekając jakim to on jest tępym erotomanem. A gdy tylko on się pojawia na horyzoncie, to robi maślane oczy. Jest stuknięta.
* * *
Wychodzę ze szkoły. Słońce od razu odnajduje moją twarz i pieści ja ciepłymi promieniami. Kocham taką pogodę. Moje nogi same niosą mnie do przodu. Ciekawe dokąd mnie zaprowadzą, bo na pewno nie do domu.
Zamykam oczy i kieruję twarz bardziej ku słońcu.
Co mamusia zawsze mówiła?
Patrz gdzie chodzisz.
Ale oczywiście za późno sobie o tym przypomniałam i właśnie na coś wpadłam.
Kołuje mi się w głowie, ledwo łapię równowagę. Otwieram oczy, a kolorowy świat wiruje niczym karuzela. I słyszę nagle „Cześć”
Powoli wszystko się uspokaja. Obraz staje się wyraźny. Zarys, wypełnienie, pełna postać.
Michael.
„Co ty tu robisz?” pytam automatycznie
„Przyszedłem po ciebie” odpowiada naturalnym tonem
Przyszedł – po - mnie? Mój umysł analizuje dokładnie te słowa, doszukując się w nich podtekstu, ale nie mogę go znaleźć. To zabrzmiało zbyt naturalnie.
„Po co?” pytam. Zaczynam przypominać małe dziecko, które zadaje bardzo dużo, bardzo głupich pytań. Ale czy was nie zdziwiłoby, gdyby ktoś taki jak Michael pojawił się przed waszą szkołą i oznajmił, że na was czeka?
„Zabieram cię na spacer” |
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
Nem
Karmelowa Esencja
Dołączył: 30 Cze 2005
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany:
Pią 17:27, 19 Sie 2005 |
|
4.
Stoję na białym ganku. W jednej ręce ściskam torebkę z cukierkami, w drugiej wspomnienia zeszłego piątku. A jest wtorek. Jest wtorek, a ja stoję i nie potrafię unieść dłoni i zapukać w drzwi. Nie mam wyrzutów, tylko jestem niepewna.
Niepewna Liz Parker.
W piątek pod szkołą czekał na mnie Michael, żeby zabrać mnie na spacer. Nic takiego się nie stało. Rozmawialiśmy. Żadnych nieporozumień. Wyłączcie te nieodpowiednią funkcje wyobraźni, która właśnie kreśli w waszym umyśle dziwne obrazy... To tylko spacer.
A teraz jest wtorek i stoję na progu domu Marii. I nie potrafię przestać się zastanawiać czy ona wie o tym, że byłam z nim na spacerze. Głupie wyrzuty, ale jednak są. Przecież oni są tylko przyjaciółmi – tak przynajmniej oboje twierdzą. Znają się od dziecka. Mieszkają niedaleko siebie.
Błąd. Ta myśl sprawia, ze jeszcze bardziej popadam w zmieszanie.
To był tylko spacer. A zresztą to było cztery dni temu. Czym ty się tak przejmujesz Liz?
Stuk puk – moja dłoń wreszcie odnajduje białe drzwi.
* * *
„No to tyle jeżeli chodzi o mnie” mówi i sięga dłonią do torebki po kolejnego cukierka. Słyszę szelest rozwijanego papierka, ale nie potrafi on przebić głosów dudniących w mojej głowie. Decybele zwiększają się, kiedy uświadamiam sobie, że teraz moja kolej.
„A ty?” pyta i cmoka niecierpliwie „Byłaś zakochana?”
I powraca ten ból. Tępy, zimny i przeszywający. Powoli rozrywa moje wnętrze, zatruwa je, kieruje się w stronę serca. Czarne myśli wracają i kłębią się, przysłaniają wszystko inne. Wraca to, co przez dwa lata starałam się stłumić, wymazać, pogrzebać.
„Byłam” odpowiadam. Mój głos tkwi na skraju gorzkiego tonu i łzawego bólu. Przykuwa to jej uwagę. A ja nie potrafię już powstrzymać jęku mojej duszy. Czuję ciepła łzę na prawym policzku.
„Chica, co się stało?” pyta zmartwiona i odsuwa cukierki. Jej dłoń sięga do mojego policzka i ociera łzę. A ja się nie odsuwam. Moje usta otwierają się, żeby mówić dalej. Mój głos jest już skrawkiem słyszalnej fali „Miał na imię Alex” mówię
Nie patrzę na nią, tylko wgapiam się we własne kolana. Kolejna łza zatrzymuje się na jej dłoni. I nagle znika ta bariera, która tkwiła we mnie od lat. Tylko przed Tess byłam w stanie się tak otworzyć. A potem kłódka, zamek, łańcuch, klucz rzucony w przepaść, tablica z napisem „nie wchodzić”.
Maria czy sytuacja czy musujące cukierki, sama nie wiem, sprawiły, że teraz znów otwieram wrota serca.
„Dbał o mnie, traktował mnie jak siostrę” mówię „Ale ja kochałam go bardziej niż brata...” przerywam, żeby nabrać powietrza i wytoczyć kolejne łzy „...a potem ten straszny dzień. Powiedzieli mi, dosłownie na dzień dobry, że... że był wypadek”
„Mój Boże Liz...” z jej ust wydobywa się to jęknięcie
„Nie przeżył” mówię na wydechu. Moje serce sklejane przez dwa lata rozpada się na drobniejsze i bardziej ostre kawałeczki. Każdy z nich tnie moja duszę niczym skalpel, a słone łzy rozpalają rany.
Jej ramiona oplatają się wokół mnie, moja głowa ląduje na jej obojczyku, a moje dłonie wciąż sztywno spoczywają na kolanach.
* * *
I leżymy w bezruchu od chyba dwóch godzin. Tak. Dwóch godzin i dwunastu minut. Zjadłyśmy w milczeniu wszystkie musujące cukierki, resztę ciasta, które Maria miała w lodówce i napoczęłyśmy tabliczkę rumowej czekolady. I nic nie mówimy.
Zmowa milczenia.
Leżymy i wgapiamy się w jej sufit. I jest mi to jak najbardziej na rękę. Nie chce już nic o sobie mówić. Już ponownie zaryglowałam się, oplotłam drutem kolczastym, włączyłam wysokie napięcie, ponownie wywiesiłam tabliczkę ostrzegawczą.
„Wiesz” mówi do mnie cicho „Wiem jak to jest nie móc być z kimś kogo kochasz” nawet na nią nie patrzę. Ona mówi dalej „Nie tak jak ty. Ale...” urywa i wzdycha. Słyszę jak wstaje, połyka kostkę czekolady.
„Wiesz mam takiego kolegę” mówi, a ja słucham choć nie chcę „Znam go od kilku lat. No i wiesz kumplujemy się i tak dalej. Przyjaźnimy. Tylko...” wzdycha ponownie „Ja go chyba coś więcej niż lubię”
No to ma ten sam problem co ja kiedyś. Obracam głowę i patrzę na nią. Jest smutna. Maria De Luca, tryskająca energią na co dzień nagle jest smutna. Jej usta przypominają podkówkę, a oczy są przymknięte.
„Rozmawiałaś z nim o tym?” pytam
„Nie” odpowiada mi cicho „Boję się jego reakcji”
Reakcji? Przecież nic jej nie może zrobić za to, że go kocha.
Takie myślenie prowadzi do samodestrukcji.
„Przecież nie zabije cię za to, że go więcej niż lubisz” mówię pewna swojego stwierdzenia
A ona potrząsa głową „Ale mogę wszystko popsuć” mówi
Myśląc racjonalnie – ma cholera rację. Wyobraźcie sobie, że wasz najlepszy przyjaciel wyznaje wam miłość. Wszystko się zmienia. Wprost wywraca do góry nogami. Rozmowy już nie są takie same. Jest ciężko. Ale jest jeszcze ciężej nie móc powiedzieć tej osobie, co się czuje.
Kłębisz w sobie to wszystko. Piętrzysz stosy niepotrzebnych uczuć i myśli idących w kierunku tego kogoś. Aż czarka się przepełnia i nagle wszystko wylatuje. Co gorsza wylatuje do twojego wnętrza. Wytwarza ropę, która zatruwa cię i powoduje wymioty. Krztusisz się własnym światem wewnętrznym. Przytłacza cię to tak bardzo, ze pozostaje ci jedno...
Żyletka.
„Uważam, ze powinnaś mu powiedzieć. Chyba zasłużył na to, żebyś była z nim szczera. W dodatku ulży ci”
Patrzy na mnie i lekko się uśmiecha „Może kiedyś”
* * *
Wiecie, jeden wieczór może ludzi bardzo zbliżyć. Mnie i Marię zbliżył ten trzy tygodnie temu, kiedy na te kilka chwil otworzyłam się, żeby wyrzucić nagromadzone cierpkie myśli i wspomnienia. Od tamtej pory częściej się spotykamy i rozmawiamy już bardziej ‘intymnie’.
Z Tess łączą mnie takie same relacje jak zawsze. Czyli mogę jej powiedzieć wszystko, ale tego nie robię, bo nie chcę przytłaczać jej w tym okresie. A dla niej to naprawdę ciężki okres. Kyle stara się do niej bardziej zbliżyć, a ona nie wie co robić. W życiu Tess Harding to naprawdę najcięższy okres. Co jeszcze raz potwierdza moją tezę – ona ma banalne życie.
Ludzi może zbliżyć też inne wydarzenie. Na przykład zjadanie szarlotki. Tak, nie przesłyszeliście się. Mam na myśli Michaela. Kino, szarlotka, spacer... a na tym się nie skończyło. W ciągu tych kilku tygodni jeszcze wielokrotnie spotkaliśmy się. Wiecie – rozmowa, śmiech, takie tam. Nic głębszego. Nadal stwierdzam, że jest wkurzający i bezczelny, ale odnalazłam w nim też tę inną stronę – jest piekielnie inteligentny, zabawny i całkiem interesujący.
Martwi mnie trochę Maria. Właśnie od niej wracam. Ciągle nie chce powiedzieć czy rozmawiała z tym kolegą. Jeśli mu nie powie, to się zadręczy. A co za tym idzie – zadręczy mnie.
Tak w obecnej chwili przedstawia się życie Liz Parker. I nie jest wcale bardziej proste niż wcześniej. Przeciwnie, skomplikowało się. Przybyły mi dwa nowe zakręty i jeden pagórek. |
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
Isabel
Dominujący Demon
Dołączył: 01 Cze 2005
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Z głębin mroku
|
Wysłany:
Pią 17:40, 19 Sie 2005 |
|
Kropelki... Klasyka. Mój ulubiony, klasyczny, polarek. Taaaki... realny. Nie mówię, oczywiście o tym, że kosmici nie moga być realni. Tak samo jak wamipry czy Anioły...
W każdym razie co tu dużo pisać... ja tam czekam na dlasze części, bo będzie dużo ciekawiej |
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
| |