Cornelia Cole
|
Wysłany:
Pon 17:28, 29 Sie 2005 Temat postu: |
|
Jakim Korniszonem! Oj, Triss, podpadłaś mi! *obrażona Nel kręci głową z dezaprobatą*
Ale przechodząc do rzeczy:
Madlen, co ja mam ci powiedzieć nowego? Doskonale wiesz, że jestem zakochana w "Granicach rzeczywistości". Uważam, moja Mała Złośnico, że idealnie tworzysz absurdalne abstrakcje - już to kiedyś tak określiłam, pamiętasz? - i w ogóle jesteś genialna.
No, a po za tym to opowiadanie o mojej imienniczce, jak więc mogłabym nie być zakochana.
A tak przy okazji: potem pojawi się też ciąg dalszy pt. "Przez granice rzeczywstości"? To co było dla mnie zadedykowane?xD Mam do tego ficka sentyment, wiadomo.
Pozdrawiam,
Nel |
|
madlen
|
Wysłany:
Czw 21:04, 25 Sie 2005 Temat postu: Granice Rzeczywistości |
|
Granice rzeczywistości
Dom na granicach część pierwsza
1. Różowa mgła i krem przeciwzmarszczkowy.
Domem wstrząsnął wybuch.
Cornelia otworzyła oczy i usiadła na łóżku. Pokój wyglądał zupełnie normalnie. Niebieskie ściany, biurko, szafka na książki, na drzwiach ogromny plakat, a przez szczelinę pod drzwiami wlatywał różowy dym…, zaraz. Ściany, półka, plakat… nigdy nie było żadnego dymu.
Odrzuciła kołdrę i rzuciła się na korytarz. Różowa mgła ograniczała widoczność, dostawał się do oczu i gardła.
- AAAAA!
- Co się dzieje?! – rozejrzała się dookoła szukając źródła upiornego wrzasku. Niestety róż skutecznie je zasłaniał.
- Lumus! – tuż koło niej zapłonęło światło i zauważyła postać dziadka. On też musiał zerwać się z łóżka, bo miał na sobie różowy szlafrok swojej szacownej małżonki.
- Grinewald atakuje! Kobiety i dzieci do piwnicy! My ich zatrzymamy! – wrzeszczał
z obłędem w oczach wymachując różdżką. Niechcący wystrzelił snop czerwonych iskier, który trafił prosto w obraz na ścianie.
- Wujku Filipie! – Cornelia ze zgrozą popatrzyła na spopielone płótno. Kiedy wuj przyjedzie i zobaczy, że jego portret jest zniszczony…
- Dziadku to nie Grinewald! – wyrwała mu różdżkę z dłoni. Staruszek spojrzał na nią zaskoczony.
- Jak nie Grinewald, jak Grinewald! Tylko on lata po domach w środku nocy!
- Teraz lata… tfu, chodzi Voldemort. I na pewno nie wpuszcza różowej mgły, To mogłoby zabić tylko… no nie wiem. Mojego nauczyciela eliksirów?
Tak. Różowy dym miałby zabójcze działanie w przypadku Snape’a
- Ale Grinewald…
- Został pokonany pięćdziesiąt lat temu! Przez Dumbledora. Pamiętasz? – zaczynała się denerwować. Dziadek przekonany, że dom atakują czarnoksiężnicy mógł być niebezpieczny i nie wolno go było zostawić samego. A trzeba było znaleźć źródło tej mgły i je zlikwidować.
- Dumbledore?
- Tak. Taki wysoki, brodaty, w okularach… z dropsami cytrynowymi.
- On pokonał Grinewalda?! Jak mu się to udało! Przecież to jest niemożliwe!
- A bo ja wiem? Poczęstował go dropsem i się zadławił? Idź powiedz babci.
Staruszek odbiegł do pokoju obok, a różowe poły szlafroka powiewały za nim malowniczo. Przynajmniej taki z niego pożytek, że zostawił jej zapaloną różdżkę. Cornelia ruszyła na dół do pokoju sióstr. Ten róż musiał pojawić się na skutek kolejnego, eksperymentalnego eliksiru Mary. Za nim dziewczyna zdążyła zrobić trzy kroki wpadła na kogoś wysokiego i bardzo grubego. No tak, to musiał być wujek Ignacy, mugol.
- Statek matka! Statek matka wylądował! – Ignacy wrzeszczał w niebogłosy. Cornelia złapała się za uszy, zastanawiając się czy jej bębenki ciągle są całe.
- E? Matka? Mama śpi w pokoju na drugim piętrze…
- Nie! Kosmici! Zawsze wiedziałem, zawsze… oni są wśród nas!
- Ile razy mam ci powtarzać! Wujku, te dziwne światła na niebie to na przykład reflektory tych najnowszych mioteł! Czarodziejów, nie kosmitów!
Wujek zrobił bardzo zawiedzioną minę.
- Nie kosmitów?
Cornelia pokręciła głową.
- Czarodziejów?
- Wreszcie załapałeś wujku! – ucieszyła się.
- Ty to umiesz odebrać człowiekowi marzenia.
- Wujku masz już pięćdziesiąt sześć lat…
- Sześć! Sześć! Tylko pięćdziesiąt pięć moja droga! Tak mnie postarzyć!
Cornelia westchnęła, wyminęła wujka i zeszła schodami w dół. Tuż przy pokoju jej sióstr, w miejscu, gdzie było najwięcej oparów stała babcia Heather. Pomachała wnuczce radośnie.
- Cześć Nelia! Pobawisz się ze mną?
- Znowu masz pięć lat? – dziewczyna westchnęła smutno. Babcia była naprawdę bardzo dziwna, zdawało się, że żyje poza czasem. We wtorek miała lat sto piętnaście, by w środę oznajmić, że jest szesnastolatką. W tym roku uparła się, że Boże Narodzenie będą obchodzić dwudziestego piątego lipca.
- Mam pięć i pół! To pobawisz się?
- Może później. Idź do kuchni, chyba są tam jakieś ciasteczka… - Cornelia popatrzyła jak babcia biegnie w podskokach w kierunku kuchni. Jakby jeszcze wczoraj nie narzekała na reumatyzm! Dziewczyna przełożyła różdżkę dziadka do lewej ręki
i pociągnęła za klamkę.
- Nelia? – Mary, nieładna, ale za to bardzo mądra dziewczyna podniosła na nią wzrok znad kociołka. Sue, głupia, ale za to bardzo piękna dziewczyna podniosła na nią wzrok znad lusterka. Gdyby połączyć tę dwójkę wyszła by kobieta idealna.
- Co znaczą te różowe opary w całym domu?
- Że warzę eliksir przeciwzmarszczkowy.
- Ale dlaczego o… - Cornelia oświetliła tarczę zegara – O trzeciej nad ranem?
- Sue uważa, że nie może czekać. Robią się jej zmarszczki.
Śliczna niebieskooka blondynka z przejęciem pokiwała głową i wskazała na kącik ust.
- Od śmiechu – oznajmiła lakonicznie. Nigdy nie dawała wyczerpujących odpowiedzi. Zbudowanie pełnego zdania wymagało myślenia. A za długie myślenie okropnie szkodziło cerze. I włosom też!
- A dlaczego twój kociołek wybuchł?
- Dodałam trochę za dużo skrzeku.
- Proszę usuńcie ten dym… zanim obudzi się tata przekonany, że to atak terrorystyczny.
- Ale ty jesteś poważna – Mary spojrzała na nią z wyrzutem. Nazwanie kogoś w tym domu poważnym, było najgorsza obelgą. Sue pokiwała twierdząco głową. One naprawdę nie powinny być Mary i Sue, tylko jedną osobą: Mary Sue. Ale chyba chodzącego ideału nikt by zbyt długo nie zniósł.
- Dlaczego muszę mieszkać w domu wariatów? – Cornelia przewróciła oczami.
- Dom wariatów jest dwie przecznice dalej. A nasz dom znajduje się na…
- Granicy rzeczywistości. Tak, tak wiem. Cokolwiek to znaczy. Zlikwiduj te opary, dziadek już zaczął szykować się do walki z Grinewaldem.
- Ciągle mu się myli? Jeśli ktoś by nas miał zaatakować to tylko Voldemort.
- Voldemort? On bałby się tu wejść – Cornelia uśmiechnęła się krzywo, Mary wykonała parę skomplikowanych ruchów różdżką i mgła ulotniła się.
Cornelia ruszyła z powrotem do pokoju. Kiedy zniknęły różowe opary, wyraźnie widziała wszystkie meble i ściany. To naprawdę był bardzo dziwny dom. Nigdy nic nie leżało na swoim miejscu, czasem sprzęty same się przemieszczały, nawet pokoje zmieniały położenie. Bywało, że Cornelia usypiała w swoim łóżku na pierwszym piętrze by następnego dnia stwierdzić, że znajduje się na parterze. Chociaż jej zdarzało się to bardzo rzadko, wuj Filip twierdził, że jej aura jest zbyt normalna
i uparcie usiłuje opierać się nierzeczywistości. Nie wiedziała co to znaczy, ale brzmiało ciekawie. Podobno z powodu tej aury ściany pokoju Cornelii, zawsze były niebieskie, a krzesła nie biegały dookoła stołu.
Niestety w innych częściach domu nic nie było pewne. Sól zamieniała się w cukier, mleko w sok, po dywanach ścigali się rycerze, tapety raz były w kwiatki, raz w prążki. Figurki ustawione na kredensie w każdą środę zeskakiwały z półki i dawały przedstawienie, które oglądali wszyscy domownicy. W zeszłym tygodniu grały Tristana i Izoldę. Zegarowi i kalendarzowi w kuchni absolutnie nie wolno było ufać. Na strychu sypiał wampir, który żywił się tylko sałatą, na zewnątrz w budzie mieszkał kot, będący postrachem wszystkich okolicznych psów. Bo nierzeczywistość obejmowała też cały ogród. Kiedy świeciło nad nim słońce, prawie na pewno nad pozostałymi domami zbierały się czarne chmury. I odwrotnie.
- O Cornelia! Już wstałaś? – Maria Antonina pomachała jej ze swoich ram.
- Nie. Mam zamiar natychmiast wrócić do łóżka.
- I przespać taką piękną noc? – spytała Maria Stuart z sąsiedniego obrazu. Swoją głowę trzymała pod pachą.
- Noce są od tego, żeby je przesypiać.
- Ale noce sprzyjają tworzeniu poezji… gwiazdy na niebie i ten cudny księżyc – Adam Mickiewicz pochylił się nad swoim pergaminem i zaczął szybko coś zapisywać. Matka uwielbiała obrazy. Obwiesiła nimi wszystkie ściany.
- Nie lubię poezji.
- A muzykę? – Fryderyk Chopin przeciągnął palcami po klawiszach swojego fortepianu. – Nie ma nic piękniejszego od dźwięków muzyki klasycznej o poranku…
- Co to za dym różowy, spowił dom ten cały? – zainteresował się Szekspir. Siedział na wygodnym fotelu, a w ręku trzymał egzemplarz „Romea i Julii”.
- Eksperyment z kremem przeciwzmarszczkowym dla Sue.
- Dla pięknej Sue? Gdyby Julia wyszła z kart mej książki, była by taka sama jak twa zacna siostra.
- To Julia miała deficyt umysłowy? – zdziwiła się Cornelia. Napoleon Bonaparte zachichotał złośliwie.
- Jak możesz mówić tak o siostrze? – Tomasz Edison, zapalający pierwszą żarówkę na świecie pogroził jej palcem.
- O siostrze? Ja mówię o Julii. A z nią spokrewniona nie jestem na pewno – dziewczyna pobiegła dalej, za nim postacie z obrazów zdążyły wciągnąć ją w kolejną bezsensowną dyskusje. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Jedynym w miarę normalnym miejscu w tym domu.
- Naprawdę… dom wariatów. |
|