Medea
|
Wysłany:
Czw 23:53, 25 Sie 2005 Temat postu: [T][R] Świętość |
|
Dziękuję serdecznie Serathe — za wspaniałą, ekspresową i rzetelną betę.
Mnemosyne “Świętość”
oryginał — tutaj
zgoda — niestety brak odpowiedzi
Rozdział 1: Małżeństwo
Fragment “Przewodnika po ustawach i ceremoniach małżeńskich dla ras magicznych” Sir Ichaboda Sisslestocka, A.D. 1857:
„Wielu spośród szanowanych czarodziejów i czarownic zauważyło już, że prawa rządzące małżeństwem w naszym społeczeństwie są przestarzałe, nielogiczne i w wielu przypadkach wydają się być napisane przez czarodziejów zbyt pijanych, by zdawać sobie sprawę, czym dokładnie jest małżeństwo. Szczególnie kwestionowany jest fakt, że wiele barbarzyńskich praktyk naszej wczesnej historii zostało dopuszczonych do publikacji jako równe tym nowoczesnym, mniej krwawym ceremoniom. Zamiast otwarcie sprzeciwiać się takim prymitywizmom, jak związki krwi czy Małżeństwo Księżycowe, pozwolono im trwać. Nie dlatego, że ktoś ich jeszcze używa, ale ponieważ nikt nigdy nie zadał sobie trudu powiedzenia wprost „Nie róbcie tego!”.
Oczywiście czarodzieje i czarownice wciąż mogą zechcieć skorzystać z tych zdezaktualizowanych obrzędów, ale jest parę innych, bardziej niepokojących kwestii istotnych w dzisiejszych czasach. Dysydenci narzekają, że 14 lat to zbyt niska granica wieku na zawarcie legalnego małżeństwa. Nie zgadzają się również z faktem, że niewymagana jest zgoda rodziców. Wrzeszczą niczym szyszymora, gdy przypomina im się, że niepotrzebni są żadni świadkowie. Wskazują także na fakt, że w wielu miejscach prawa rządzące magicznymi małżeństwami wydają się być bezczelnie skopiowane wprost z regulaminu gry w Quidditcha, z terminem „Quidditch” w odpowiednich miejscach zamienionym na „małżeństwo”.
Zwolennicy teraźniejszych zasad utrzymują, że 14 lat jest wręcz idealnym wiekiem na legalne małżeństwo, ponieważ jest to dwukrotność szczęśliwej liczby 7. Jeśli chodzi o pozwolenie rodziców czy obecność świadków, przyznają, że to może być miłe, jednak wobec łatwości fałszowania podpisów, warzenia eliksirów (patrz Eliksir Wielosokowy) i innych form oszukiwania, wymaganie tych rzeczy powoduje więcej problemów niż korzyści.
„Poza tym to zdrowy rozsądek od wieków kieruje sposobem, w jaki czarodzieje i czarownice biorą ślub”, stwierdził Lord Alberforce Widdershin podczas zebrania w 1850 roku. „Wszyscy jesteśmy już dużymi dziewczynkami i chłopcami i doskonale znamy właściwy na to sposób. Nie trzeba nam o tym mówić.”
Poproszony o sprecyzowanie, jak dużymi chłopcami i dziewczynkami mogą być czternastoletnie dzieci, Lord Widdershin odpowiada:
„Po prostu nie mówcie im, że mogą brać ślub, a nie sądzę, byście mieli się czym martwić. Czego oni nie wiedzą, was nie zaboli."
Jeśli chodzi o związek z Quidditchem, zwolennicy aktualnego systemu prawnego twierdzą, że większość meczy Quidditcha i tak działa lepiej niż przeciętne małżeństwo, będąc jednocześnie bardziej ekscytującymi.
Debata nad prawami małżeńskimi trwa od wieków i zapewne potrwa jeszcze dłużej, zanim dokona się jakikolwiek postęp w którąkolwiek stronę. Dotąd większość zgadza się, że kwestia wieku jest najbłahszym punktem spornym, bo, powiedzmy to sobie szczerze, niewielu młodych ludzi zawraca sobie głowę czytaniem i prawdopodobnie nigdy nie dowie się o tego typu możliwościach zawierania małżeństwa.
Rozdział 2: Krew i woda
Noc jest młoda,
A księżyc jest matką nas obojga;
Oboje to rozumiemy.
Małżeństwo jest starą i strudzoną religią,
A ja kocham wszystko, co tradycyjne…
"Charge" Splendid
Było ciemno, a wiatr hulał między krokwiami Nory sprawiając, że stary dom skrzypiał i jęczał. Wąskie, kłębiaste chmury prześlizgiwały się na tle księżyca, przyozdabiając ziemię kalejdoskopem światła i cienia. Długa, nieskoszona trawa falowała jak woda, a Wydrza Rzeka wydawała się płynąć szybciej w swoim krętym korycie, poganiana przez dziki wiatr.
— Co to było? — wyszeptała Hermiona, oglądając się przez ramię, gdy szczególnie głośne skrzypnięcie przeszyło dom.
— Nic takiego — powiedział Ron, chwytając jej rękę i ściskając lekko.
Uwaga Hermiony znów skupiła się na młodym mężczyźnie, siedzącym ze skrzyżowanymi nogami na łóżku naprzeciw niej. Przyglądał się ich splecionym palcom, a ona poczuła, że jej obawy zaczynają topnieć, gdy pogłaskał kciukiem jej dłoń.
— Stare domy hałasują. Przyzwyczajasz się do tego, gdy mieszkasz w nich wystarczająco długo.
Milczeli przez kilka długich minut. Nie była to miła cisza, nie była także niezręczna. Hermiona przyglądała się Ronowi, gdy podnosił jej rękę do ust, całował ją, a potem kładł znów na łóżku.
— Nigdy nie zrozumieją, jeśli zostaniemy złapani — mruknął, gładząc palcem linię życia na jej dłoni.
— Sądzę, że źle ich oceniasz — szepnęła Hermiona, dotykając jego podbródka i podnosząc jego głowę. Ich oczy spotkały się: czuły brąz z niespokojną zielenią. — Uważam, że rozumieją więcej, niż myślisz.
— Ale nie to. — Kręcąc głową Ron szarpnął za jej rękę, przyciągając ją do siebie tak blisko, że ich czoła zetknęły się. — Fundują mi piekło, kiedy rano nie uczeszę włosów. To jest znacznie większa sprawa.
— Znacznie.
— Hermiono, ja… Nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz.
Zakryła jego usta dłonią, zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, i posłała mu srogie spojrzenie.
— Ronaldzie Weasley! Ile razy mam ci powtarzać? Do niczego mnie nie zmuszasz. Ja to zasugerowałam, pamiętasz?
— Ale jeśli wolisz poczekać… Ktoś inny…
— Dość!
Zamilkł, a ona cofnęła się, by móc objąć dłońmi jego twarz.
— Spójrz na mnie.
Podniósł wzrok. Podążając kciukiem wzdłuż linii jego kości policzkowych, Hermiona wyszeptała:
— Czasami zastanawiam się, czy jesteś naprawdę taki tępy, czy to tylko godna podziwu gra aktorska.
Na widok jego urażonej miny z uśmiechem pochyliła się, by pocałować go w czoło, po czym otoczyła jego szyję ramionami, przyciskając swój policzek do jego.
— Chcę tego tak bardzo jak ty — wyszeptała, masując jego kark.
Chwilę potem objął ją — jak zawsze — miażdżąc jej żebra z niesamowitą siłą. Urósł w ciągu tego miesiąca, który minął od strasznych wydarzeń w Departamencie Tajemnic. Umysł Hermiony uciekał od tych wspomnień, ale nie potrafił wymazać obrazu pustych oczu Harry’ego, gdy mówił jej o Syriuszu. Zaciskając powieki, przylgnęła ciasno do Rona, pozwalając jego długim ramionom zasłonić ją całkowicie, pragnąć, by jego ciepło ją wchłonęło.
— Jesteś pewna, że Ginny się nie obudzi i nie zacznie cię szukać? — wyszeptał w jej włosy.
Hermiona spędziła z Weasleyami większość lata. Powiedziała rodzicom, że to po to, by mogli jej pokazać różne magiczne zakątki Wielkiej Brytanii, ale w rzeczywistości nie potrafiłaby znieść faktu pozostawania tak daleko od Zakonu.
Oczywiście były też inne powody.
Hermiona potrząsnęła głową.
— Dosypałam sproszkowanej białej lilii do jej mleka podczas obiadu — uspokoiła go cicho, drżąc na myśl o tym, co zamierzali zrobić. — Będzie spała jak zabita aż do rana, śniąc piękne sny.
— Dobrze.
Dla nich nie było snu tej nocy. Krew huczała Hermionie w uszach znacznie głośniej, niż drzewa za oknem ciasnej sypialni Rona. Jej serce biło tak szybko, że była pewna, iż pogruchota klatkę piersiową.
— Jesteś gotowa? — usłyszała szept Rona, który wplótł palce w jej włosy.
Ściśnięte gardło nie pozwoliło jej odpowiedzieć, więc tylko pokiwała głową.
***
Wszystko zaczęło się miesiąc wcześniej, w skrzydle szpitalnym Hogwartu.
To nie była prawda. Nie całkiem. Prawdę mówiąc, zaczęło się lata temu — dokładnie pięć — w ekspresie do Hogwartu. Dopiero co wyrwała się z Londynu i właśnie poszukiwała ropuchy. Teodora mogłaby być z siebie dumna — gdyby tylko jakakolwiek ropucha była zainteresowana ludzkimi sprawami — dowiadując się, że jej bezcelowy spacer wywarł tak silny wpływ na dwie zupełnie różne drogi życiowe.
Hermiona nie mogła powiedzieć z pełnym przekonaniem, że pokochała Rona od razu, choć wiedziała, że ziarno zostało zasiane już przy pierwszym spotkaniu. Ron z kolei wiedział doskonale i bez żadnych wątpliwości, że w ogóle jej NIE LUBIŁ. Bezsprzecznie.
Co w języku młodych chłopców znaczy, że pokochał ją do szaleństwa od pierwszego wejrzenia i nie wiedział, co ma z tym począć.
Oczywistym było po prostu przestać ją kochać, co okazało się o tyle trudne, że wówczas nie rozumiał, że to właśnie miłość jest problemem. Starał się dokuczać jej, stroić sobie żarty z jej obsesji na punkcie książek, dawać wyraźnie do zrozumienia, że jest zarozumiała. Nic oczywiście nie działało, bo wystarczyło, że Hermiona pociągnęła nosem albo spojrzała na niego ze smutkiem, a już czuł się jak najgorsze bydlę.
Następną linią obrony było sprzeczanie się z nią przy każdej okazji, w czym zresztą był doskonały. Tu dopiero naprawdę mógł rozwinąć skrzydła. Kłótnie były rodzinną tradycją Weasleyów. W domu z siedmiorgiem rodzeństwa nawet takie drobiazgi, jak trzaśnięcie drzwiami, mogły wywołać olbrzymie awantury. To była jedyna rzecz, w której Ron był lepszy od Hermiony — jedynaczki, więc był zadowolony z możliwości konkurowania na tym polu.
Ale było coś jeszcze w tym wykłócaniu się. Kiedy sprzeczał się z nią, to, co mówił, naprawdę miało znaczenie. A ponadto bolało go to, co mówiła ona. Dla najmłodszego męskiego potomka Weasleyów była to niezbadana sprawa — zwykle jego opinia nie miała żadnego znaczenia, co najwyżej zostawała wysłuchana i puszczona w niepamięć. Mógł sprzeczać się z braćmi, nawet z siostrą, ale zawsze wiedział, że następnego dnia znów tam będą. Jeśli zaś chodzi o Hermionę — nie miał takiej gwarancji.
Powiedział jej o tym wszystkim miesiąc wcześniej, podczas kolejnego dnia spędzonego w skrzydle szpitalnym. Obudził się z krzykiem i dostrzegł ją siedzącą tuż obok, patrzącą na niego z troską w szeroko otwartych oczach. Zapytała, co może zrobić, by mu pomóc. I powiedział jej, powiedział wszystko. Jak uwielbia jej włosy, sposób, w jaki okalają jej twarz i komponują się z jej oczami. Jak kocha słuchać jej głosu, nawet wtedy, gdy mówi mu, że jest idiotą. Jak bardzo się o nią martwił i jak bardzo nienawidził być wiecznie tym, który wydawał się najbardziej potrzebować opieki. Jak bardzo chciał być tym, który będzie ją chronił. Jak przerażony był, gdy obudził się pierwszego dnia i zobaczył ją śpiącą na sąsiednim, szpitalnym łóżku, wciąż białą i sztywną niczym duch, i jak bardzo pragnął nigdy więcej się tak nie czuć.
Hermiona nawet nie mrugnęła, gdy zwierzał jej się, wylewając z siebie wszystkie emocje niczym przeciekająca Myślodsiewnia. Prawda, jej oczy były szeroko otwarte, a oddech kilka razy przyspieszył, ale ani na chwilę nie puściła jego dłoni, a jej uścisk był tym mocniejszy, im dłużej Ron mówił. Więzione przez pięć lat uczucia w końcu osiągnęły masę krytyczną.
Gdy skończył, Ron zamknął oczy i czekał na najgorsze. W końcu właśnie wypaplał jej wszystkie sekrety, jakie ukrywał od pierwszego roku, a to za dużo, by móc przejść z tym do porządku dziennego. Był przygotowany, że Hermiona go spoliczkuje albo odejdzie od łóżka zniesmaczona.
Nigdy nie spodziewałby się pocałunku.
I NIGDY nie oczekiwałby tego, co potem zaproponowała.
***
Wyślizgnęli się z Nory najciszej, jak potrafili. Jęki domu skutecznie zagłuszyły skrzypienie schodów. Na zewnątrz było wyjątkowo zimno — pogoda bardziej przypominała październik, niż wczesny czerwiec. Hermiona zadrżała i wcisnęła się w ramię Rona, gdy ten prowadził ją w stronę rzeki.
Niespokojne fale na powierzchni wody nadawały odbiciu księżyca schizofreniczny wygląd rozbitego znicza, gdy para podążała przez trzciny i chwasty w kierunku rzędu powykrzywianych drzew, stanowiących dla rzeki naturalny baldachim. W wolnej ręce Hermiona trzymała książkę tak grubą, jak szeroką, podczas gdy Ron niósł jej najgłębszy kociołek. Za pasek miał wetknięty, niczym miecz zdrajcy, nóż.
Znaleźli osłonę przed wiatrem, gdy zanurkowali między drzewa. Gałęzie wierzb płaczących smagały twarz Hermiony, gdy szła za Ronem aż do równego skrawka ziemi tuż nad rzeką. Był taki czas, w którym Hermiona panicznie bała się wody. Na chwilę wszystkie jej obawy powróciły, gdy tak patrzyła na spienioną, czarną wodę, która przepływała korytem. Jednak wtedy poczuła dłoń Rona w swojej własnej — silną i ciepłą, która odgoniła wszystkie lęki, koncentrując jej myśli na teraźniejszości.
— Dziwaczne jest robienie tego, gdy dookoła nikogo nie ma — zauważył Ron, kiedy uklękli nad brzegiem rzeki. — Jakby to nie działo się naprawdę.
Hermiona położyła książkę na ziemi i otworzyła ją na odpowiedniej stronie, przyciskając kartki kamieniem.
— To dzieje się naprawdę — zapewniła, obserwując go napełniającego kociołek wodą z rzeki. — Może nieco to przestarzałe, ale równie legalne, jak każda inna metoda. Czarodzieje są niestety przerażająco leniwi, jeśli chodzi o unowocześnianie praw i ustaw. Sądzę, że wolą zapomnieć o istnieniu pewnych zasad, niż trudzić się ich unieważnieniem. Oni po prostu pozwalają przyrodzie iść swoją własną drogą. Taka jest ich natura.
— Co masz na myśli mówiąc „ich”? — zapytał Ron, stawiając kociołek na ziemi pomiędzy nimi. — Ty także do nich należysz, zapomniałaś?
Roześmiała się.
— Oczywiście, że nie zapomniałam — stwierdziła, klepiąc go w ramię. — Czasami jednak wciąż trudno w to uwierzyć.
Ich uśmiechy zbladły, zapadła między nimi cisza. Wiatr wichrzył Hermionie włosy, a ona miała ochotę przygładzić dłonią zmierzwioną, rudą czuprynę Rona. Bała się jednak, że jakikolwiek ruch zniszczy tę chwilę, a nie wiedziała, co się wtedy stanie.
— Jesteś tego pewien? — wyszeptała w końcu ledwo dosłyszalnie pośród wiatru.
Ron westchnął i kiwnął głową.
— Tak.
— Pamiętaj, że potem nie będzie odwrotu.
— Wiem.
— Zrozumiem, jeśli…
Dotknął jej policzka. Jego palce były tak zimne od wody i wiatru, że Hermiona aż podskoczyła.
— Obudziłem się miesiąc temu i myślałem, że nie żyjesz — powiedział poważnie, patrząc na nią swoimi zielonymi oczyma. — Wtedy też zapragnąłem umrzeć. Być może jutro obudzę się i odkryję, że Sama—Wiesz—Kto zniszczył świat, który nas otacza, i zabił wszystkich, na których mi zależy. Mam nadzieję, że tak się nie stanie, ale to jest możliwe. — Potrząsnął głową, wciąż utrzymując z Hermioną kontakt wzrokowy. — A jeśli tak się jednak stanie, chcę mieć pewność, że zrobiłem wszystko, by być z tobą, kiedy miałem na to szansę. Nie obchodzi mnie, co inni mówią i myślą. Obchodzisz mnie tylko i wyłącznie ty.
Pochylił się nad kociołkiem i pocałował ją — ciepło, namiętnie, z pożądaniem.
— Jesteś gotowa? — zapytał, odrywając się od jej ust.
Pokiwała głową.
— Poślub mnie — wyszeptała te same słowa, co miesiąc wcześniej w skrzydle szpitalnym.
Kiwając głową, Ron odsunął się, sięgnął do paska i wyciągnął zza niego nóż.
***
Krew jest gęstsza niż woda. Ta myśl wydaje się istnieć od początku czasu. Takie są zwykle uniwersalne prawdy. Krew i woda są kuzynami, tak jak jabłko jest kuzynem gruszki. Woda oczyszcza, podczas gdy krew uświęca. Obie są święte, obie czczone i obie często wzbudzają lęk.
Rytuały krwi są stare jak sama historia. Przelewanie cudzej krwi jest tak osobiste, jak sypianie z kochankiem, ale o wiele żywiej zapadające w pamięć. Krew jest czymś, co wszyscy dzielimy — jest tak samo czerwona w dziecku, jak w starcu czy młodej matce. Więzy krwi — krew rozlana, krew rozdzielona — są potężne i okrutne. Gdy przysięga się na krew bliźniego, jest to przysięga, którą trzeba wypełnić.
I jest jeszcze woda. Spada z nieba i do nieba powraca w nieprzerwanym kole — nigdy nie umiera i nigdy się nie rodzi. Może być równie delikatna jak łza, albo przerażająca jak sztorm. Może rozerwać człowieka na strzępy, może też wynieść go na bezpieczny brzeg portu. Woda jest piękna, ale też brutalna. Jednoczy nas tak, jak krew. Deszcz, który spada na nas dzisiaj, może spaść jutro na kogoś zupełnie obcego, i w pewien sposób nas powiązać.
Hermiona tylko po części miała rację, obwiniając czarodziejów za pozostawienie w książkach przestarzałych praw aż do dzisiejszych czasów. Prawda jest taka, że nawet gdyby wykreślili całą sekcję o prawach małżeńskich i uznali ją za nieważną, nie mogliby unieważnić świętości tego aktu. To stara magia, pochodząca jeszcze z początków historii, tak niemożliwa do usunięcia, jak fale morskie. Być może wielu czarodziejów zapomniało o potędze dawnych sposobów, ale wystarczająca ilość wciąż o nich pamięta, by pozostawić tę sekcję nietkniętą w niemym wyrazie szacunku dla zmarłej starszyzny.
Życie i śmierć. Woda daje i zabiera życie, tak jak krew. Kiedy się je połączy, nie ma granic dla tego, co można za ich pomocą dokonać.
***
Hermiona pierwsza podniosła nóż. Zaczęła cicho odczytywać z kart leżącej na jej kolanach księgi słowa:
— W imię krwi, która nas łączy, oddaję ci siebie.
Sięgnęła po jego dłoń i przysunęła ją do siebie wnętrzem do góry. Zatrzymała się na chwilę, patrząc mu w oczy znad książki. Ron obserwował ją ze spokojem. Na jego twarzy nie było śladu wahania. To dodało jej odwagi.
Nie patrząc w dół, kontynuowała, recytując formułkę z pamięci.
— W imię słów, które nas określają, oddaję ci siebie.
— Zrób to — szepnął.
Pokiwała delikatnie głową i pochyliła się nad jego dłonią.
Przyłożyła ostrze do skóry. Przycisnęła, starając się być szybką i stanowczą. Jego ciało stawiało ostrzu opór, jednak po chwili usłyszała, jak wciąga ze świstem powietrze, gdy przecięła jego skórę. Spojrzała na niego — oczy miał zamknięte, a usta zaciśnięte, jednak nie cofnął dłoni.
— Przepraszam — wyszeptała, po czym wróciła do rytuału.
Starając się robić to na tyle szybko, na ile pozwalały jej zdrętwiałe palce i drżące ręce, wyryła na jego dłoni literę. Krew spływała z noża, gdy nakreślała nim dwie równoległe linie połączone jedną prostopadłą do nich.
H
Hermiona położyła jego rękę na trawie, szybko chwyciła drugą i położyła ją sobie na kolanie.
— W imię mojego ojca, mojej matki i całej mojej rodziny aż od pierwszego wschodu słońca, oddaję ci siebie.
Głos drżał jej nieco, ale nie była pewna, czy z zimna, czy z jakichś innych powodów. Starając się to zignorować, ponownie przyłożyła nóż do jego skóry, nacinając ją na kształt półkola zakończonego krótką kreską.
G
Palcami śliskimi od krwi podniosła jego dłonie i przysunęła je do twarzy. Całując każdą z nich, wyszeptała:
— Co skalałam, oczyść. Co zraniłam, uzdrów. Amora Sempremus.
Zanurzyła jego ręce w kociołku pełnym zimnej wody z rzeki.
Ronowi wyrwał się krótki okrzyk bólu i zaskoczenia. Hermiona poczuła, że łzy napływają jej do oczu.
Nagle rozbłysło oślepiające, srebrne światło.
Po chwili nastała ciemność.
Hermiona zamrugała, starając się dostrzec coś zza tańczących pod jej powiekami bezkształtnych obrazów i skupić na twarzy Rona.
— Ron? — spytała, nerwowo sięgając w jego stronę. — Ron, wszystko w porządku?
Chwycił jej dłoń, a ona aż podskoczyła, gdy poczuła jego zimne palce.
— Udało się — wysapał.
Wzrok Hermiony wrócił do normalnego stanu, także teraz mogła dostrzec jego triumfujący uśmiech. Chwyciła jego dłonie i odwróciła je, badając dokładnie każdy centymetr ich wewnętrznej strony. Rany, które mu zadała, całkowicie się zagoiły. Pozostały jedynie blade, różowe blizny — delikatne, cienkie pręgi wplecione między linię życia i miłości.
Podniosła głowę. Czuła, że narasta w niej radość.
— Udało się — powtórzyła, po czym pisnęła z radości i objęła ramionami jego szyję. — Udało się!
Przytulali się przez parę minut, ciesząc wzajemnym ciepłem i bliskością. Hermiona pozwoliła sobie odpłynąć do świata marzeń, gdy Ron gładził jej rozwichrzone włosy. Nawet zimny wiatr i szum rzeki nie mogły zakłócić błogiego stanu, w jakim się znajdowała.
W końcu Ron szepnął jej do ucha:
— To jeszcze nie koniec.
Przygryzła wargę. Oczywiście wiedziała, że to jeszcze nie wszystko. Małżeństwo obejmuje dwoje ludzi, a jak dotąd tylko jedna osoba przeszła przez ceremonię.
Siadając na piętach, ale jednocześnie wciąż trzymając ręce na jego ramionach, pokiwała głową.
— Jestem gotowa.
***
Hermiona nigdy nie lubiła noży. Nie, nie bała się ich — co to, to nie. Nikt nie potrafił trzymać skalpela tak pewnie, jak Hermiona Granger. To, czego nie lubiła w ostrzach to sposób, w jaki ich brzegi zdawały się zanikać w nicości. Kiedy była dzieckiem, zapytała tatę, gdzie znajduje się brzeg noża, gdy ten jest NAPRAWDĘ ostry. On zachichotał tylko i opowiedział jej o molekułach, brusach i innych faktach, na których można się było opierać, ale które nie odpowiadały na jej pytanie. W naprawdę ostrym nożu gdzie kończy się ostrze, a zaczyna powietrze?
Pierwsze cięcie Rona dało jej odpowiedź. Brzeg kończy się tam, gdzie zaczyna ciało.
Łzy stanęły jej w oczach, gdy uważnie wycinał na jej dłoni R. Nie mogła nie zauważyć, jak niesprawiedliwym było, że on musiał przecierpieć tylko proste H i G, podczas gdy ona zmuszona jest wytrzymać wszystkie zawijasy i linie R oraz niekończące się kąty W. Te myśli zostały szybko zagłuszone przez sumienie. Ron nie mógł przecież zmienić swoich inicjałów tylko po to, by się do niej przypasować, nawet, jeśli chciałby. Imię było równie ważne, jak krew. A poza tym to właśnie o wytrzymałość chodziło — ból był testem.
Oczywiście były też inne możliwości. Mogli przecież pójść do rodziców i poprosić o zgodę. I może nawet by ją otrzymali. Może wydrukowanoby specjalne zaproszenia, ustalono miejsca przy stole i menu. Może tańczyliby wolno pod papierowymi latarenkami, a Ginny narzekałaby na swoją sukienkę druhny. Może Harry wygłosiłby przemówienie drużby, podczas gdy Fred i George dokuczaliby Ronowi na temat nocy poślubnej, a pani Weasley płakała w chusteczkę, że jej chłopcy tak bardzo wyrośli.
Może jednak nic takiego by się nie zdarzyło, a tymczasem oni zginęliby. Mieli już dość poddawania się zdarzeniom. Nadszedł czas, by wzięli sprawy w swoje ręce.
Dłonie paliły ją, a chłodne powietrze wywoływało dreszcze. Czy Ron czuł się tak samo? Czy też czuł żar i zimno w tym samym czasie?
Włosy smagały jej twarz, targane zimnym wiatrem, wciąż wchodząc jej do ust.
Dłoń pulsowała bólem, gdy Ron kończył wycinać ostatnie ramię W. Wydawało jej się, że słyszy, jak ze świstem wypuszcza powietrze. Szybko podsunął sobie jej dłonie pod twarz i złożył na chłodnych nadgarstkach ciepły pocałunek — najpierw na lewym, potem na prawym.
— Co skalałem, oczyść. Co zraniłem, uzdrów. Amora Sempremus — wymamrotał ochryple.
Nie słyszała reszty rytuału. Następnym, co poczuła był rozdzierający ból, gdy opuścił jej ręce do kociołka lodowatej wody. Oczy miała szeroko otwarte i nie mogła powstrzymać się od zduszonego płaczu. Tylko to pozwalało jej zachować siłę, by nie wyciągnąć dłoni z zimnej wody.
— Przepraszam — wyszeptał Ron żałośnie. — Tak bardzo cię przepraszam! Wszystko zepsułem, prawda? Wszystko zrobiłem źle. Wiedziałem, że tak będzie. O Boże, przepraszam!
Chciała mu powiedzieć, że jest w porządku, że tak ma być, ale nie potrafiła.
Wtedy zalała ich fala jasnego, srebrnego światła.
I znów nastała ciemność.
Ból minął. Jej ciało wypełniło uczucie spokoju i przyjemnego omdlenia. To było zbyt wspaniałe, by mogło być pomyłką.
Wyciągnęła ręce z wody i wystawiła je do przodu, upuszczając krople na jego kolana.
— Udało się — oświadczyła radośnie. Żeby go o tym przekonać, wygięła palce i klepnęła go po nosie. — Widzisz? Udało ci się.
Ron przez parę sekund z niedowierzaniem patrzył na jej dłonie, przesuwając wzrokiem to po jednej, to po drugiej. Po chwili na jego twarz wpełzł szeroki uśmiech.
— Dziwne — wysapał.
Hermiona zachichotała i uwiesiła się na nim.
— Może pan pocałować pannę młodą, panie Weasley — wymruczała. — Tak właściwie, to ona nalega, by pan to zrobił.
Oczy Rona zabłyszczały.
— Nalega? Nie możemy więc pozwolić jej czekać, prawda?
— Zakładając, że mogę cię przekląć szybciej, niż powiesz „Krzywołap”, myślę, że powinieneś się z tym pośpieszyć.
Zaśmiał się i pocałował ją, zupełnie jak mężczyzna dający żonie całusa na rodzinnym pikniku. To dało jej do myślenia, ponieważ po raz pierwszy tak naprawdę pomyślała o Ronie jako o mężczyźnie. Czy to czyniło z niej kobietę?
W milczeniu przytulali się, siedząc na brzegu rzeki. Hermiona wcisnęła się pod jego ramię i położyła mu głowę na klatce piersiowej, gładząc palcem delikatną, różową linię litery H na jego lewej ręce. Gdyby nie wiedziała, że jest inaczej, mogłaby przysiąc, że miał ją już od dawna.
— Myślę, że teraz będę musiał rzucić wróżbiarstwo — stwierdził Ron, przerywając ciszę. — Czytanie z ręki mogłoby doprowadzić do wielu niewygodnych pytań. Chociaż z drugiej strony… — W zadumie potarł policzek. — Czy centaury czytają z rąk? Myślę, że to by było dla nich nieco uwłaczające. Poza tym jeśli chcieliby czytać z rąk, musieliby także czytać z kopyt, a to już jest głupie…
Hermiona zaśmiała się i podniosła, żeby schwycić jego usta w szybkim pocałunku.
— Kocham cię, Ronaldzie Weasley — powiedziała z uśmiechem, głaszcząc delikatnie jego policzek. — Proszę cię, nigdy się nie zmieniaj.
Poczuła, że jego twarz rumieni się pod jej dotykiem.
— Czy naprawdę jesteśmy małżeństwem? — zapytał.
Pokiwała głową.
— Zgodnie ze starożytnymi tradycjami czarodziejów.
— Czy to znaczy, że możemy robić… małżeńskie rzeczy?
Tym razem to Hermiona się zaczerwieniła.
— Masz na myśli wykłócanie się w miejscach publicznych? — zażartowała. Wiedziała, że nie o tym mówił. — Robiliśmy to przecież przez lata.
Ron przygryzł dolną wargę.
— Mam na myśli… inne rzeczy — powiedział łagodnie.
Hermiona przez parę chwil leżała nieruchomo w jego ramionach, po czym przysunęła się jeszcze bliżej i wtuliła twarz w jego szyję.
— Tak, Ron — szepnęła mu do ucha. Poczuła, że jego puls przyspieszył. — Te rzeczy też możemy robić.
Jego jabłko Adama wznosiło się i opadało, co Hermiona dostrzegła kątem oka, gdy oplótł ciaśniej jej talię ramionami.
— Czy ty…? — Pozwolił pytaniu zawisnąć.
To było pytanie, prawda? Czy jest gotowa? A czy ON jest? Na Boga, mają dopiero 16 lat! Parę miesięcy wcześniej powiedziałaby zdecydowane „nie”.
Ale wtedy było wtedy, a teraz jest teraz i ona jest jego żoną, a on jej mężem i jest taki ciepły, i tak wspaniale pachnie…
Usiadła na piętach i ujęła jego twarz w dłonie.
— Mamy trzy opcje, jak sądzę. Pierwsza – możemy wrócić do domu. Ja pójdę do swojego pokoju, a ty do swojego. Nadejdzie ranek, a my zachowamy ten nasz mały sekret dla siebie i będziemy się zachowywać, jakby nigdy nic. — Dotknęła kciukiem jego warg i kontynuowała. — Numer dwa – czekamy do wschodu słońca, wślizgujemy się do domu, żeby przebrać się w piżamy, czekamy na dole, aż reszta się obudzi i udajemy, że sami dopiero co wstaliśmy. — Wzięła głęboki oddech. — I trzy. — Nerwowo zwilżyła językiem wargi. — Wracamy do domu. Ty idziesz do swojego pokoju, a ja… Ja idę z tobą. I… wtedy wszystko się dzieje.
Ron masował rękami jej biodra, co sprawiało jej przyjemność.
— Co byś wolała? — zapytał niepewnie.
Gorące policzki uświadomiły jej, że gdyby nie było tak ciemno, Ron widziałby ją tak czerwoną jak burak.
— Optuję raczej za numerem trzecim — przyznała i spuściła wzrok.
Uniósł palcami jej podbródek tak, że teraz patrzyli sobie w oczy.
— Ja też — wyszeptał.
To niesamowite, jak te dwa słowa odgoniły wszystkie jej obawy.
Oczywiście nie mogli jeszcze tak po prostu sobie pójść. Kwestia rytuału pozostawała wciąż niezamknięta. Ron obserwował, jak Hermiona podniosła kociołek i wylała jego zawartość do wzburzonej rzeki. Pozwoliła, by woda wymyła dokładnie całe naczynie, a prąd zabrał ze sobą magię, której byli twórcami. Następnym razem, gdy na trasie Wydrzej Rzeki spadnie deszcz, jego krople rozjaśnią serca tym, których dotkną.
Starożytna magia uznaje świadków nawet, jeśli ci o tym nie wiedzą.
C.D.N. |
|